Większość osób marzy o tym aby zostać albo niezależnym specjalistą w swoim fachu, albo szefem, właścicielem, który zarządza swoim jestestwem (Link do ciekawej ankiety, zobacz). Co oczywiste,każdy inaczej opisuje swój sukces zawodowy – dla mnie kojarzy się on z niezależnością, zarówno decyzyjną jak i finansową.
Jak zostałam szefem
Są różne drogi do tego aby zarządzać zespołami ludzi – można się rozwijać i awansować w ramach różnych organizacji (aplikować do różnych firm na coraz wyższe stanowiska), założyć własną działalność, albo awansować pionowo.
Ja do pewnego czasu zmieniałam pracodawców, poszukiwałam ambitniejszych projektów – chciałam pracować w dużych firmach, gdzie można się wiele nauczyć. Jednocześnie studiowałam, robiłam dodatkowe kursy i mnóstwo czytałam.
Jak wiecie lubię pracę z ludźmi, ale też lubię gdy moja praca jest po prostu dobrze zrobiona. Poza tym przez większość życia pracowałam w systemie częściowo prowizyjnym – więc wiadomo im lepsze wyniki tym lepsze pieniądze, a że zawsze miałam najlepsze lub jedne z najlepszych wyników sprzedażowych przychodziło mi to z łatwością.
Ze względu na to, z kolei, że jak ktoś ma świetne wyniki na różnych projektach, to naturalnie z czasem dochodziły mi dodatkowe obowiązki: typu szkolenie nowych pracowników, opieka nad systemem do pracy innych członków załogi, robienie różnego typu raportów, czy dogadywanie się z innymi działami (np. informatykami – jako użytkownik systemów i inicjator zmian).
Z jednej strony byłam z tego dumna, cieszyłam, się, awansowałam, z drugiej szczerze mówiąc nie należę do osób naiwnych i nigdy nie zakładałam, że moją przygodę z prawdziwym zarządzaniem zacznę w dziale, gdzie sama byłam częścią teamu, bo choć bardzo lubiłam swoich współpracowników, nie jest to idealny start.
Tak się jednak stało, że mój bezpośredni przełożony chciał przejść do innego działu i polecił mnie jako swojego następcę. Szczerze – miałam mieszane uczucia, tym bardziej, że w tym czasie uczestniczyłam w innym procesie rekrutacyjnym w innej firmie.
Stanęłam przed pozornym wyborem – zmienić firmę i zostawić samemu sobie swoich kolegów i koleżanki (bo nikt nie wiedział kogo nam przyślą, a na przestrzeni lat mieliśmy różnych szefów – takich z piekła rodem, takich, którzy byli bardzo mili, ale niewiele pomagali nam w pracy i takich z którymi dobrze się współpracowało – jak ten ostatni) / lub zostać, wziąć to na bary, bo przecież naprawdę świetnie się na tym znałam, a ludzie nie tylko mnie lubili ale i szanowali – ja ich też.
Miałam więc wypracowany pewien autorytet i rozumiałam ich potrzeby jak nikt inny. Znali mnie na tyle, że wiedzieli, że będę za nimi stała murem i zrobię wszystko żeby wszystko świetnie funkcjonowało, ale też jako osoba bardzo pracowita będę wiele wymagała od nich i od siebie samej, więc jeśli będę musiała kogoś zwolnić – zrobię to – oczywiście nie bez uprzedzenia. Mogli liczyć na moją pomoc i to, że na zewnątrz będę promowała nasz dział i zespół, ale wewnątrz na pewno otrzymają prawdziwy feedback.
Wbrew pozorom to nie była łatwa decyzja. Nie oszukujmy się – zupełnie inaczej jest wprowadzać zmiany w nowym zespole, zupełnie inaczej wśród ludzi, których dobrze znasz i którzy znają Ciebie. Zarówno mój ówczesny przełożony, jak i zespół dopingowali mnie do tego aby podjąć wyzwanie – myślę jednak, że nie wiedzieli wtedy jak mocno to analizowałam – bo przecież pozornie wydawało się to świetnym rozwiązaniem.
Moje rozterki i wątpliwości
Czego bałam się jako nowy szef:
- tego, że mogę nie sprostać, tak zwyczajnie. Wiedziałam, że to duża odpowiedzialność i poważnie do tego podchodziłam. Zawsze byłam chętna i gotowa do rozwoju i podnoszenia kwalifikacji, ale też świadoma tego, że moje dotychczasowe kompetencje mogą po prostu nie wystarczyć.
- tego, że będzie po mnie widać moje emocje. Chciałam być jak najbardziej profesjonalna, ale przecież Ci ludzie w większości dobrze mnie znali. O ile poza swoim działem, mogłam trochę grać i ukrywać wątpliwości i niepewność to moi mogli ze mnie czytać jak w otwartej księdze. Wiedziałam, że będę w stosunku do nich etyczna, ale przecież nie wszystko zawsze warto pokazywać.
- tego, że nie będę w stanie z przyczyn niezależnych ode mnie zapewnić bezpieczeństwa finansowego i projektowego swoim ludziom. Miałam 2 zespoły ludzi i tygodniowe projekty – część z nich była ustalana z góry, ale większość negocjowana z miesiąca na miesiąc, bądź na kwartał, w każdym razie miesiąc ma zwykle 4 tygodnie, więc nie było to jedynie kontynuowanie działalności ale i zapewnienie jej rozwoju, ciągłości i płynności finansowej
- tak to głupie – ale tego, że nie będę lubiana ani rozumiana. Wiedziałam z jaką odpowiedzialnością się mierzę i że nie zawsze moje decyzje będą popularne. Dodatkowo zależało mi na dobrych relacjach, więc wiedziałam, że nie jestem pancerna i będę brała pod uwagę opinię innych wyrażoną lub okazywaną i choć mogę tego nie okazywać wprost – po prostu może boleć
- wiedziałam, że godzinowo będę musiała pracować dłużej, bo rzeczy, które chciałam implementować, np. system na którym pracowaliśmy – trzeba było unowocześniać i zmieniać po godzinach, oraz inne bardziej specyficzne rzeczy, których nie mogłam, albo nie miałam komu delegować, nad którymi nie będę się teraz rozwodzić.
- tego, że szczerze mówiąc nie dostanę odpowiedniego wynagrodzenia, bo mimo wszystko w wielu firmach zakłada się, że przecież skoro dostajesz szansę na rozwój, to w zasadzie to wystarczy. Byłam i jestem osobą ambitną i wiedziałam, że awans daje mi potem możliwość aplikowania na zupełnie innym poziomie, no ale z wiadomych obowiązków nie mogłam chociażby zdobywać comiesięcznych prowizji – a pieniądze muszą się zgadzać. Swego czasu wcześniej, robiłam większość rzeczy za „dziękuję i rozwój”, a wiedziałam, że w innej firmie mogę dostać inne wynagrodzenie i benefity – bo już uczestniczyłam w rekrutacjach, gdzie proponowano mi zarówno wyższe stanowisko jak i wynagrodzenie.
- tego, że będę postrzegana przez pryzmat wieku i wyglądu (szczupła blondynka, nie wyglądająca na swoje lata – w pewnych aspektach ma to swoje plusy, ale nie w biznesie:) a nie doświadczenia
- tego, że stanę się samotnym atomem, w pewien sposób nie należący do żadnej z grup
- odpowiedzialności za ludzi ich potrzeby, wyniki i dobrą atmosferę w zespole
- tego, że z osoby pewnej siebie, realizującej cele ale widzącej słabe punkty w projektach, które łatwiej było mi pokazać niż komukolwiek innemu, stanę się trybikiem w maszynie, ze związanymi rękami
- czy nie wezmę na siebie za dużo, nie umiałam wtedy delegować i obawiałam się, żeby nie rozwiązywać wszystkich kwestii sama – zarówno swoich jak i zespołu
- czy wypracuję w sobie odpowiedni poziom asertywności – będąc transparentna, spokojna i czy nie dam sobie wejść na głowę? Czy będą mnie traktowali jako przełożoną (czy tylko wtedy kiedy będzie im to odpowiadało) czy jednak bardziej jako koleżankę
- czy dam radę w twardych negocjacjach z silniejszymi ode mnie zawodnikami w firmie – musiałam negocjować projekty, urealniać plany (które były nakładane z zewnątrz – a ich realizacja jest przecież zerojedynkowa) i duże pieniądze – także na wynagrodzenia i bonusy dla moich ludzi
- wiedziałam, że wdzięczność osób – niezależnie czy moich kolegów i koleżanek, którzy stali się moimi pracownikami, ale także innych działów, decydentów wewnątrz i na zewnątrz firmy – jest najkrótszym czasowo odczuciem
- czy moi klienci nie będą próbowali wykorzystywać mojej pozycji, czy pozwolą się obsługiwać innym, czy nadal będą lojalni
- czy warto? Wiedziałam, że będę miała okazję spróbować szefowania – niezależnie, czy we własnej firmie, czy też jako pracownik w innej. Widziałam więc po prostu ryzyka i zimna kalkulacja pokazywała, że zwyczajnie w zupełnie neutralnym, obcym zespole będzie łatwiej.
Jak wyobrażałam sobie bycie liderem?
Od zawsze miałam jasną wizję szefa jako osoby etycznej i odpowiedzialnej. Więcej o tym, jaki moim zdaniem powinien być szef, znajdziesz tutaj:
Jedno wiedziałam na pewno – chcę dbać o dobre relacje w zespole, dać moim ludziom to na czym im zależy (awans, podwyżka, inne stanowisko, szkolenia) ale muszę jednocześnie zdobywać ciekawe projekty, z większymi wartościami dla Product Managerów. Jednocześnie to do mnie należeć będzie zmiana systemu w którym pracujemy i poprawić wyniki oraz wartość naszej pracy w górę.
Co wybrałam?
Pierwsze, więc co zrobiłam to skonsultowałam ze swoim zespołem oczekiwania (ich i moje), zasady pracy, możliwości i cóż moje własne wątpliwości. Chciałam żeby było fair i moim zdaniem było.
Otrzymałam wsparcie zarówno od zespołu, jak i innych ludzi, z którymi wcześniej współpracowałam, więc cóż – nie mogło się nie udać😊. Chociaż nie będę czarować nie zawsze było łatwo i bez emocji.
Niedawno w wywiadzie z Witkiem Kowalskim (tutaj ten wywiad: ) rozmawialiśmy także o tym po czym poznać dobrego lidera. Rozmawialiśmy o teście ślepej uliczki, gdzie po latach, w sile wieku, spotykasz ludzi, którzy Ci zawodowo podlegali i musisz się z nimi jakoś minąć. Jedni będą Cię ignorować, inni zauważać Cię witać z serdecznością a jeszcze inni będą chcieli wbić Ci nóż w plecy.
Myślę, że niezależnie od zespołów którymi zarządzałam nic złego od moich ludzi by mnie nie spotkało. Wiedzieli, że mogą na mnie liczyć niezależnie od stopnia zażyłości, że zrobię wszystko co w mojej mocy aby etycznie wykonywać swoje obowiązki, ale, że jestem tu od realizacji celów firmy i podnoszenia wskaźników a nie od przyjemnej atmosfery. Chociaż na szczęście tę ostatnią także udawało się utrzymywać – może nie zawsze, ale bilans był in plus a to najważniejsze.
Z doświadczenia wiem, że zarządzanie zespołem, szczególnie takim, gdzie szefem zostało się w ramach awansu wewnątrz firmy – jest jak z wychowywaniem dzieci. Wszystko wydaje się proste i atrakcyjne z boku póki tego nie doświadczasz i czasem sam nie stajesz pomiędzy młotem a kowadłem. Tak jak z potomstwem nie każdy powinien je posiadać tak z zarządzeniem -nie każdy będzie dobrym liderem. Cieszę się, że z perspektywy czasu mnie się to udało.
Jak w każdy piątek, także i dzisiaj rekomenduję Wam ciekawą książkę: Jednominutowy Menedżer oraz zarządzanie samym sobą | Ken Blanchard, Susan Fowler, Lawrence Hawkins
Jeśli chcesz abym Ci ją udostępniła, napisz do mnie prywatną wiadomość.
Mam też dla Ciebie kolejna dobrą informację. Już w poniedziałek, na moim profilu na Linkedin startuje zabawa, w której będzie można zdobyć książkę Ewy Szejner Negocjuj kobieto! Wszystkie szczegóły oraz sama zabawa, już od poniedziału rano > TUTAJ. Zapraszam i polecam 🙂