Niedawno natknęłam się na taki wpis na LinkedInie, który mówił, że osoby w wieku 40+ są już silver. Trochę się zaśmiałam, trochę zachłysnęłam herbatą. Być może są tacy, dla których osoby urodzone w latach 80 to dinozaury – jednak biorąc pod uwagę kwestię doświadczenia, rozsądku i wieku emerytalnego oraz innych parametrów zawsze uważałam, że zawodowo najbardziej pożądany przynajmniej z perspektywy pracodawców to wiek między 30 a 45 rokiem życia. Mnóstwo badań to potwierdza.
Zaraz posypie się fala komentarzy, że przecież ludzie w każdym wieku chcą pracować – ale statystycznie firmy, które znam i poszukiwały już osób z jako takim doświadczeniem stawiały zwykle domyślnie na ten przedział wiekowy (na szczęście zatrudniały też młodsze osoby i dawały większą stabilność zatrudnienia także później). Zgadzam się, że to nie do końca sprawiedliwe, ale nie mówiono przecież o tym wprost i trochę każdy wie jak to wygląda w praktyce.
Tylko teraz jeśli realnie osoby 40+ są traktowane na rynku jako nazwijmy to dyplomatycznie „mocno dojrzałe” to kogo rekrutują i zatrudniają Ci ludzie?
O rekrutacji pozwolę sobie popełnić artykuł innym razem – dziś postanowiłam napisać coś o upływającym czasie. Ale spokojnie – nie będzie nostalgicznie. Zastanawiam się jak to wygląda Waszym zdaniem – oczywiście zapraszam do komentowania.
Czas sprawiedliwy – taki sam dla każdego
Jest takie znane powiedzenie, że czas jest bardzo sprawiedliwym sędzią, bo nie da się go oszukać, i dla każdego z nas upływa w równym tempie. Zwykle używa się tego w kontekście zarządzania sobą w czasie podkreślając, że osoby bardzo aktywne zawodowo, prowadzące z sukcesem wiele znanych firm mają dobę taką samą jak każdy z nas 24 godzinną – dzieloną na aktywność zawodową, prywatną i odpoczynek.
Ja osobiście uważam, że warto cieszyć się z każdej chwili naszego życia, bo przecież nie każdy miał taką szansę od losu, żeby doczekać takich dni jak my. Jednocześnie z upływem czasu nieuniknione jest starzenie.
Niezależnie od starań firm farmaceutycznych czy kosmetycznych nikt jeszcze nie wynalazł cudownego specyfiku aby powstrzymać upływający czas.
Tym bardziej zadziwia fakt, że każdy z nas jest w różnych sytuacjach rozliczany z naszego wieku – a więc parametru na który nie ma żadnego wpływu. Za młody, za stary – słyszy się kuluarowo także w biznesie.
Sama znam przypadki, gdzie osoby będące swego czasu blisko zarządu w dużych korporacjach, z wiekiem zaczęły tracić na znaczeniu, pomimo mądrości życiowej, ciekawości świata i wciąż zdobywanego doświadczenia, zaczęły być postrzegane przez otaczających partnerów biznesowych jako „dinozaury”, które nie są na bieżąco. Pomimo, iż niesione przez młode pokolenie wspaniałe pomysły, były już kilka razy testowane ze słabym skutkiem, a obserwując to z boku – argumenty „starszego pokolenia” były naprawdę bardzo sensowne.
I odwrotnie znam też kilka firm, które rekrutując zwracają większą uwagę na młody wiek, czy wygląd niż na chęć do pracy i motywację – wybierając pracownika, który wydaje się starszy, a więc bardziej doświadczony, czy stabilny zawodowo. Tym dziwniejsze jest to wśród firm narzekających na braki personalne, dużą rotację, lub zatrudnianie młodych pracowników tylko po to aby mniej płacić, i z automatu odrzucające ich pomysły, jako zbyt odważne.
Starość kiedyś a teraz
Na przestrzeni wieków wiemy, że poglądy co do starości, czy traktowania osób starszych zmieniały się i zależały także od zamieszkałego regionu. Od rady starszych, która decydowała o wszystkim i wręcz reżyserowała życie młodszych od siebie ludzi, bo podejście skrajne, gdzie starszych bądź chorych wywożono do lasu na pewną śmierć, aby nie mieć żadnego obowiązku względem nich.
Nasze własne poglądy w odniesieniu do wieku zwykle ewoluują z czasem i sami przesuwamy granice. Jako dzieci często nie możemy doczekać się dorosłości i decyzyjności, jako dorośli dziwimy się do czego tak bardzo się spieszyliśmy. I tak ktoś, kto kiedyś w wieku 35 lat wydawał nam się „stary”, teraz jest „młody i w kwiecie wieku”, a nawet przed naszymi rodzicami jeszcze tyle czasu na życie i przeżywanie.
Pamiętam jak mój ojciec opowiadał mi, że będąc w szpitalu ze złamaną nogą (mając jakieś 35 lat) „kolega” z sali (na oko 80-letni) – zaprosił go na papierosa. W tym czasie owego starszego pana odwiedzał syn (około 60 letni), który zaproponował, że wyjdzie z nimi zapalić. Na tę propozycję ojciec zbeształ syna „a gdzież takie używki dla takiego gówniarza jak Ty -sali przypilnujesz”, nie patrząc na to, że zaproponował wyjście mężczyźnie, który mógłby być jego wnukiem.
Chociaż dbaniem o siebie, makijażem, ubiorem możemy odjąć sobie kilka lat metryki nie oszukamy. Co moim zdaniem jest nawet paradoksalnie dobre, bo przecież każda zmarszczka, siwy włos, czy rozstęp świadczy o naszych przeżyciach– czymś czego mogliśmy namacalnie doświadczyć.
Oczywiście jako kobieta sama lubię dbać o siebie, używać kosmetyków, makijażu, czy farbować włosy, ale na szczęście nie oczekuję od siebie (i chyba mam na tyle fajne środowisko, w których funkcjonuję zarówno prywatnie jak i zawodowo), że będę wyglądała ciągle na 20 lat. Prywatnie jak prywatnie, ale zawodowo na pewno bym tego nie chciała, bo znając życie nikt nie traktowałby mnie odpowiednio poważnie.
Niestety chyba społecznie szczególnie pod kątem wieku są dyskryminowane kobiety. Z jednej strony maskuje się operacje plastyczne i podkreśla, że nic nie zatrzyma starzenia, z drugiej jest moda na piękno – utożsamiane niestety z młodością.
Jakiś czas temu czytałam artykuł z Julią Roberts w którym jej syn zapytał, co ma wokół oczu. Odpowiedziała, że to zmarszczki a każda z nich opowiada o innej radości, którą odczuła.
Może jeśli właśnie w ten sposób definiowalibyśmy zmarszczki – jako lustro naszych genów i emocji, łatwiej byłoby pogodzić się z upływającym czasem?
Podobnie wypowiadała się jedna z polskich aktorek w kontekście swojego wieku i dużo młodszego partnera – mając świadomość „że, on jej wiekiem nie dogoni”, ale po prostu dobrze im razem.
Podobną popularnością z tego co obserwuję cieszą się portale plotkarskie pokazujące znane sprzed 30 lat gwiazdy ekranu – jak wyglądają teraz. Tak starzeją się – jak każdy z nas. Dziwi więc, że to wciąż zaskakuje.
Przyspieszanie czasu
Tak jak do starzenia się mamy pewne wyrobione zdanie, tak zdarzają się odwrotne sytuacje, gdzie na siłę staramy się przyspieszyć pewne procesy.
Zawsze śmieszą mnie reklamy szkoleń typu – „sprzedaż wszystkim za pierwszym razem”. Od razu rozwiewam wątpliwości, że na szczęście nie ma takiej techniki, metody, czy takiego targetu, gdzie byłaby 100% sprzedaż i trafialność w odpowiedniego i wypłacalnego klienta.
Rozumiem, że w jakiś sposób trzeba przyciągnąć uwagę, ale bądźmy rozsądni – nikt nie lubi akwizycji, a i tam liczyła się bardziej statystyka i magia chwili niż 100% skuteczność. Za to dobra wiadomość jest taka, że można to na szczęście zoptymalizować z korzyścią dla firmy.
Żyjemy w szybkich czasach, jesteśmy prędcy, niecierpliwi a i tak często czas przelatuje nam przez palce i mamy go permanentnie za mało. Niezmiennie bawią mnie sytuacje-gdy współpracuję z firmami i teraz w okresie urlopowym, ktoś mówi, że „niestety” ale idzie na urlop, więc nie zdąży mi czegoś dostarczyć, albo sytuacja się przeciągnie.
Zawsze mówię (zresztą szczerze), że bardzo dobrze, że idzie na urlop, bo każdemu należy się wypoczynek i ustalamy dogodny termin realizacji.
Uważam, że takie podejście jest sensowniejsze niż męczenie na siłę lub postawienie na swoim, że wszystko ma być dostarczone na wczoraj. Przecież ja też mam urlop-którego absolutnie nie żałuję.
Tak wiem – łatwo się to mówi, a każdy z nas ma do spłacenia kredyty, do wykonania cele, które musi zamknąć w konkretnym czasie – ja także. No, ale określamy naszą priorytetowość zadania i znaczenie projektu okiem naszego partnera biznesowego/klienta. To dobry czas na zbudowanie dobrych partnerskich relacji – określenie sztywnych ale realnych terminów, a nie próba rozbicia głową muru.
W wielu procesach biznesowych (czy też prywatnych) potrzebny jest czas – czy tego chcemy czy nie. Na sprzedaż, na rozwój i rozpoznawalność marki, na dobrą jakość produktu czy usługi zwykle musimy poczekać, dookreślić różne parametry, czy zrobić mnóstwo testów.
Tak już jest, że 9 kobiet w miesiąc nie urodzi nam dziecka – podobnie w biznesie – należy pilnować terminów być odpowiedzialnym (polecam mój artykuł w tym temacie) ale robić swoje i realnie określać cele i możliwość. Dobra wiadomość jest taka, że zwykle jeśli dobrze wykorzystujemy ten czas, jesteśmy systematyczni, konsekwentni w działaniu i elastyczni – osiągniemy nasze zamierzenia i da nam to ogromną satysfakcję.
Kiedyś przeczytałam takie zdanie, że „ warto pamiętać, że nie da się przyspieszyć zakwitnięcia róży patrząc na nią i powtarzając kwitnij w końcu” (może warto to przypomnieć managerom, można za to ten czas zamiast wykorzystać na złość i frustrację spożytkować na odpowiednią obserwację i pielęgnację rośliny, aby możliwie doczekać najlepszych efektów.
Tak więc obalmy powiedzenie, że „starość nie radość, młodość nie wesele”, więc zamiast zamartwiać się upływającym czasem, lub przyspieszeniem procesów skoncentrujmy się na tym na co mamy wpływ. Na nasze zdrowie, doświadczenia, marzenia i relacje zarówno te biznesowe, jak i z bliskimi. Jedno jest pewne – czas i tak upłynie, a to od nas zależy jak go wykorzystamy.
Tradycyjnie już, jak w każdm artykule polecam Wam dobrą, wartościową książkę. Dzisiaj ten tytuł: Rick Hanson, Szczęśliwy mózg. Wykorzystaj odkrycia neuropsychologii, by zmienić swoje życie.
Szczerze rekomenduję, a jeśli chcesz przeczytać tę pozycję jako ebook, napisz do mnie, a z chęcią Ci ją udostępnię.
🔴 Zapraszam Was także na mój zawodowy profil Linkedin. Znajdziecie tam ciekawy wideo wywiad z Sergiuszem Ryczelem, w którym opowiada on o pasji do życia, swojej pracy komentatora sportowego w telewizjach oraz tym, czym zajmuje się teraz. A myślę, że dla wielu z Was może to być praktyczna i przydatna informacja. Zachęcam tym bardziej, że już w poniedziałek startuje zabawa, w której można będzie zdobyć – uwaga – bezpłatną sesję z Sergiuszem. Polecam, bo naprawdę warto.